Może zacznijmy od tego, że Hiszpania ma króla. Od dwóch lat jest nim Filip VI (Szósty! Jaki poważny człowiek może mieć na drugie imię Szósty?!), brodaty hipster z młodszego pokolenia, który jest tak poprawny, że aż nudny. Zupełnie nie jak jego emerytowany ojciec, Jan Karol I Burbon (nomen omen, domniemany alkoholik), który zasłynął na całym świecie licznymi romansami, polowaniem na słonie w Botswanie, czy też ciągłymi kontuzjami spowodowanymi spadaniem ze schodów lub wchodzeniem w szklane drzwi. Oraz tym, że raz na międzynarodowej konferencji wtrącił się podczas wystąpienia Hugo Chaveza i kazał mu się zamknąć. Obecny król-hipster i królowa równoprawnie pełnią funkcję czysto reprezentacyjną.
Franco
Jan Karol I wsławił się też bardziej doniosłymi czynami, a mianowicie pojawił się na hiszpańskiej scenie politycznej jako spadkobierca dyktatora Francisco Franco, po czym obrócił go w grobie, wprowadzając demokrację. Pokojowa zmiana systemu została okupiona brakiem jakiegokolwiek rozliczenia dyktatury, przez co we współczesnym hiszpańskim parlamencie wciąż można znaleźć prawdziwych frankistów a rodzina Franciszka do dziś cieszy się zagrabioną za jego rządów fortuną i tytułem szlacheckim. Franco pozostawił po sobie nie tylko żywe lub martwe pomniki, ale też np. środkowoeuropejską strefę czasową, która zupełnie nie pasuje do przecinających Hiszpanię południków, ale trwa w najlepsze jako wieczny symbol jego przyjaźni z Adolfem.
Kościół
Hiszpanie, podobnie, jak Polacy, są narodem w większości katolickim. Tutaj jednak kościół nie pomagał w zwalczaniu autorytarnego ustroju, ale wręcz entuzjastycznie go wspierał, co nie wszystkim się podobało i od wprowadzenia demokracji panuje tu dość wyraźny rozdział państwa od kościoła.
Z namaszczeniem celebrowane są chrześcijańskie święta, jednak dla przeciętnego Hiszpana młodzi Polacy chodzący co niedziela na mszę są dziś taką samą egzotyką jak jeżdżenie na ośle.
Natomiast jeżeli ktoś szuka hardkorowych metafizycznych przeżyć religijnych rodem z czasów Świętej Inkwizycji (której istnienie zawdzięczamy wszak Hiszpanom), to niech szybko kupuje bilety i leci na Wielkanoc do dowolnej andaluzyjskiej miejscowości.
Narodowość
Mówimy „Hiszpania to i tamto”, „ten Hiszpan”, „ ta Hiszpanka”, ale pierwszym zdaniem, jakiego nauczono mnie na hiszpańskim było „Hiszpania to kraj kontrastów” (na tym etapie pewnie już rozumiecie, że Półwysep Iberyjski to nie tylko plaża i palmy). Dotyczy to zarówno klimatu, dialektów i krajobrazu, jak też tożsamości narodowej. Jako osoba, która na kolejne miejsca zamieszkania wybiera sobie przyczółki separatystów, szybko nauczyłam się, żeby w rozmowach z Baskami lub Katalończykami unikać jak ognia określania ich przynależności do narodu hiszpańskiego.
W ogóle należy zachować ostrożność w temacie dążeń niepodległościowych – Hiszpanie doskonale pamiętają wyczyny swoich terrorystów z czasów, zanim dżihad stał się tak popularny.
Narkotyki
Ale przejdźmy do weselszych aspektów hiszpańskości. Jak byłam nastolatką, mieliśmy tylko alkohol. Nasi hiszpańscy rówieśnicy mieli alkohol i narkotyki, z czego chętnie korzystali i to od dość wczesnego wieku – wśród dzisiejszych „normalnych” trzydziestoletnich znajomych znam wielu, którzy regularnie palili trawkę mając lat 12. Wynika to zapewne z wielu czynników, ale głównie z szerokiej dostępności substancji odurzających i przyzwolenia państwa na ich zażywanie.
Porty w Galicji czy Barcelonie to jedne z głównych kanałów przemytniczych do Europy, a za posiadanie niewielkiej ilości marihuany, amfetaminy czy kokainy na własny użytek dostaje się tu najwyżej mandat, a nie zaproszenie do aresztu.
Opary ziołowego dymu są czymś zupełnie naturalnym zarówno w domach jak i na ulicach, a zwłaszcza w okolicy szkół czy na uniwersyteckich kampusach; nikogo nie dziwi też, jeśli do jednej toalety w klubie wchodzi naraz pięć osób różnych płci.
Alkohol
Nie oznacza to, że Hiszpanie nie doceniają starego, dobrego alkoholu. Pije się go jednak inaczej niż w Polsce: wolniej, ale dłużej, bo imprezy potrafią trwać do 9 rano, potem często jest after i kolejna impreza (w czym niewątpliwie pomagają narkotyki!). Najodważniejsze szoty to ciepły Jaegermeister, rum lub ohydna podróba wódki, ale przeważają raczej napoje wielkoobjętościowe typu piwo w litrowych butelkach albo wino/rum/wódka z napojami gazowanymi. Dzięki sprzyjającemu klimatowi hiszpańska młodzież wynalazła tzw. botellón, czyli zbiorowe, spontaniczne picie na ulicy (w parku, na placu, na schodach kościoła…).
Powstało nawet zjawisko macrobotellonu, osiągając rekord w postaci 30 tysięcy osób (sic!), przez co kilka lat temu procederu ostatecznie zabroniono.
Mimo to, nowe pokolenia zdają się kontynuować tradycję picia pod chmurką – niedawno media informowały o śmierci 12-latki w wyniku zatrucia alkoholowego po imprezie Halloween na polu pod miastem. Piją też dorośli, ale już nie na ulicy, tylko w domu, barze lub restauracji. Alkohol jest niezbędnym elementem nawet najmniejszych posiłków, ja jednak przeżyłam szok widząc, jak moi szefowie podczas przerwy w pracy schodzili do baru, zamawiali kanapkę i popijali ją piwem. W południe! Potem nauczyłam się, że piwo to naturalny akompaniament kanapki, do obiadu lepsze jest wino (jeśli podłe, to serwowane z lemoniadą), po posiłku koniecznie kieliszeczek nalewki lub mała kawa z ciurkiem koniaku, którą w razie potrzeby można też wypić do śniadania. Dopuszczalna zawartość alkoholu we krwi kierowcy wynosi 0,5 promila; Hiszpanie notorycznie ją przekraczają, mimo to pod względem liczby wypadków nie dorastają Polakom do pięt.
Dzieci
Na szczęście w Hiszpanii dzieci bawią się na ulicy nie tylko pijąc i ćpając. W tym kraju ludzie generalnie nie siedzą pochowani w domach, tylko wychodzą, spacerują, przesiadują w kawiarniach, na placach i w parkach, a wraz z nimi wyłażą ich dzieci. Z wybiciem godziny 17:00, kiedy to mniej więcej wychodzi się ze szkoły, dzielnice zalewają się rodzicami i ich rozbrykanymi pociechami, każda z kanapką w buzi (w kolejnych częściach wyjaśnimy niezbędność podwieczorku). Następnie dzieci zaczynają biegać, gdzie popadnie, tarzać się po ziemi (to zwiększa odporność!), sikać pod drzewami, jeździć na hulajnogach i terroryzować przechodniów piłką, podczas gdy ich rodzice siadają w grupkach i oddają się gadaniu.
W weekendy nietrudno wpaść na dziecko biegające samopas po ulicy po północy i wcale nie oznacza to, że trzeba dzwonić na policję – jego rodzice najpewniej piją piwo w najbliższym barowym ogródku.
Starcy
Podobnie jak dzieci, seniorzy także są wszechobecni w hiszpańskiej przestrzeni miejskiej. Rodzina nie chowa ich w szafie, w kuchni lub na kanapie przed telewizorem; rodzina w ogóle najczęściej nie ma nic do gadania, bo z nimi nie mieszka. Może dlatego starsi ludzie spędzają na ulicy tyle czasu, ile tylko mogą: wiecznie chodzą po zakupy ze swoimi wózeczkami, gadają na targu, stoją pośrodku na poczcie, nadzorują roboty drogowe. Zbierają się na plaży na rozgrywkę w domino albo w parku na bule. Przechodzą przez jezdnię nie patrząc, jakby nadal mieszkali w małym miasteczku a nie milionowej metropolii, siedzą na ławce, lustrując przechodniów, a jeśli nie mogą wyjść z domu, to skanują swoje terytorium z okna lub balkonu. Ci z parteru nieraz wyciągają na chodnik krzesełko i spędzają w nim większość dnia. Miejsca takie jak biblioteki czy siłownie (!) też są pełne seniorów, spełniając funkcję świetlic i miejsc spotkań towarzyskich. Takie wymieszanie pokoleń w przestrzeni publicznej niewątpliwie sprzyja budowaniu więzi społecznych, ale też skutkuje tym, że w praktyce nie istnieje coś takiego jak „szybki tor” na lokalnym basenie.
Gadanie
W Hiszpanii wszyscy – dzieci, dorośli i seniorzy – non stop gadają. Wchodzisz do supermarketu – harmider, jedziesz autobusem – harmider, siedzisz w saunie – harmider. Trudno tu o ciszę nawet w wagonie ciszy, nie wspominając o kinie lub muzeum. Osobliwy przypadek hałasu występuje w barach: ludzie oczywiście rozmawiają, ale standardowo gra w nich też bardzo głośna muzyka (chociaż nikt nie tańczy), więc rozmowy osiągają rekordy decybeli, i jakoś nikomu nie wydaje się to absurdalne.
Trzeba zaznaczyć, że taka Polka nigdy nie będzie w stanie całkowicie dostosować się do lokalnego habitatu, ponieważ nasz aparat mowy nie jest przystosowany do ciągłego wydzierania się.
Hiszpański – owszem, wskutek czego nietrudno natrafić tu na młode dziewczyny o głosie Toma Waitsa.
Gapienie się
Obok gadania drugim naturalnym zachowaniem u Hiszpanów jest gapienie się. Tutaj nieznajomi ludzie wszelkich maści i rozmiarów notorycznie się na siebie nawzajem gapią, czy to w metrze, czy to na ulicy, w bibliotece i w supermarkecie. Jest to gapienie się tak po prostu, niespecjalnie okraszone emocjami, bez uśmiechu, ale i bez wrogości. Bywa długie i natarczywe, często lustruje od góry do dołu. Zdarza się, że po gapieniu następuje jakiś komentarz, często odnośnie wyglądu osoby obserwowanej. Kiedyś ubrana w letnią sukienkę siedziałam na schodku na ulicy i poczułam, jak gapi się na mnie para przechodzących staruszków, po czym, gdy już byli daleko, pani odwróciła głowę i krzyknęła: „Majtki ci widać!”.
Tego dnia zrozumiałam, że w Hiszpanii pojęcia dobrego wychowania będę się musiała nauczyć od podstaw. Gapienie się i komentowanie nie ogranicza się oczywiście do ulicy, ale występuje też w ognisku domowym i to ze zwielokrotnioną siłą. Babcie dokładnie oglądają wnuczków, wypytując o każdą nową krostkę, zadrapanie lub spadek wagi spowodowany niewątpliwie złym żywieniem w domu; teściowe lustrują synowe i z zupełną naturalnością rozdają komplementy w stylu „No tak, bo ty masz grube nogi, a ona szerokie plecy”. Ale to nie tylko domena starszego pokolenia.
Znajomi bez ogródek rozpoczynają spotkania ustaleniem, jak kto dzisiaj wygląda i co w nich się zmieniło od ostatniego razu: ktoś przytył, ktoś schudł, ty masz odrosty, a tamten chyba jakiś chory.
Hiszpańskie media intensyfikują to zjawisko – rządzą programy plotkarskie, gdzie komentuje się z wypiekami choroby gwiazd, prowadzący programy rozrywkowe bez oporów śmieją się z wyglądu lub wieku członków widowni, nawet w serwisie sportowym czołową informacją bywa to, że Messi ma nowy tatuaż.
Wstyd
A to wszystko dlatego, że Hiszpanie nie mają wstydu. Ani odrobinki! Nie boją się, że popełnią gafę – tu nie ma czegoś takiego, jak gafa. Hiszpańscy turyści lub osoby pracujące w turystyce nie wstydzą się tego, że nie mówią w żadnym obcym języku. Politycy nie wstydzą się korupcji ani tego, że palnęli jakąś głupotę. Król nie wstydzi się występować po pijaku.
Gdy mowa o nowej znajomej/członkini rodziny/osobie publicznej płci żeńskiej, koledzy nie wstydzą się pytać w pierwszej kolejności, czy jest „niezła”. Hiszpanie zupełnie nie wstydzą się swojej niewiedzy, nawet w najbardziej podstawowych dziedzinach. Ani tego, że ktoś ich zobaczy w gorszącym stanie. Jest taki program w internecie, w którym dziennikarze wychodzą nocą na miasto i pytają imprezowiczów o opinie na tematy społeczne i polityczne lub wypytują z podstawowej szkolnej wiedzy. Większość pytanych jest (na stałe/chwilowo) na poziomie szympansa, mimo to samozadowolenie nie schodzi im z twarzy. Polak dawno by się zakopał ze wstydu pod najbliższym płotem.
Ten hiszpański bezwstyd ma też jednak dobre strony, przede wszystkim taką, że jest tu niewiele pozerstwa, bo nie ma potrzeby ciągłego udawania kogoś fajniejszego.
Hiszpanie nie wstydzą się swoich gustów. Nie wstydzą się otwarcie mówić o swoich doświadczeniach i problemach. Są za pan brat ze swoimi ciałami, nawet w późnym wieku: na miejskich plażach nietrudno znaleźć starsze panie w toplesie i panów bez galotów. A młodzi otwarcie mówią o seksie, nie ma tu ani wielkich tabu, ani świętości, i ostatecznie wydaje się, że wszyscy podchodzą do wszelkich relacji międzyludzkich z dużo większą naturalnością. Hiszpańskie społeczeństwo ma naprawdę niewiele kompleksów i akurat tego moglibyśmy się od nich nauczyć.